wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział III

Żelazna Dama

                Jak co dzień, John rozpoczął swój dzień od intensywnego joggingu. Wsłuchując się tylko w odgłosy natury i swój oddech, młodzieniec potrafił czasem całkowicie odpłynąć myślami od rzeczywistości.
                Od jego powrotu z Kanady nie wydarzyło się właściwie nic interesującego. Nie natknęli się na żadne przydatne informacje o Hao i jedynie uszczuplili liczbę jego wyznawców o parę kolejnych osób. Niecały tydzień później Marco wyleciał z Birmingham ponownie, tym razem do Belgii, zabierając kolejną wytypowaną przez siebie parę członków X-laws. Denbat zaś więcej czasu zaczął spędzać z Paulim oraz – przede wszystkim – swoim nowym, czworonożnym towarzyszem.
                Owczarek nie odstępował go na krok, spał w nogach jego łóżka, a nawet chodził za nim do łazienki. Teraz również biegł tuż obok, co jakiś czas przyspieszając i oglądając się za siebie, jakby chciał namówić żołnierza do intensywniejszego wysiłku. Jego obecność naprawdę dobrze wpłynęła na byłego członka S.A.S. Zaczął się częściej uśmiechać, a także zaznajomił się z wieloma osobami, które były bardzo zaskoczone tym, że Marco zgodził się, by John zatrzymał zwierzaka.
- Hej, Rex! Poczekaj! Nie nadążam! – zawołał młodzieniec, chcąc zwrócić uwagę pupila, który wybiegł dość daleko przed niego.
                Pies zatrzymał się i usiadł, przekrzywiając głowę i spoglądając na Johna w nieco dziwny sposób. Gdy Denbat zrównał się z nim, owczarek szczeknął kilka razy, wyraźnie niezadowolony.
- Rex…
                Znowu szczeknięcie.
- Re…
                Pies zawarczał i nastroszył sierść. John zatrzymał się, lekko zdyszany i spojrzał z góry na zbuntowanego pupila. Westchnął i przewrócił wzrokiem, dobrze wiedząc, o co chodzi czworonogowi.
- No dobrze, dobrze. Szarik. Lepiej? – Jego pupil od razu się rozchmurzył i szczeknął, tym razem z wyraźną satysfakcją.
                Żołnierz pokręcił głową zrezygnowany i ruszył dalej. Jego, coraz rzadsze już, próby, jak zwykle spełzły na niczym. Uśmiechnął się jednak pod nosem, przypominając sobie, jak wybierał imię dla psa.
                Do momentu powrotu do Anglii, John cały czas nazywał swojego czworonożnego pupila „kolegą” albo po prostu pieskiem. Dopiero, kiedy kilka dziewcząt z X-laws zapytało go jak wabi się zwierzak, uznał, że musi wreszcie wybrać coś stosownego.
                Chciał nazwać go Rex, uważał, że to dobre imię dla owczarka. Kiedy jednak chciał go oficjalnie przedstawić, pojawili się Robert i Greg (tak naprawdę na imię miał Grzegorz, ale nikt w bazie nie był w stanie wymówić jego imienia). Byli to dwaj, w danym momencie nieco pijani, trzydziestolatkowie pochodzący z Polski. Na widok zwierzaka, niemal jednocześnie wykrzyknęli: „Szarik!”. I od tego się zaczęło. Psu ewidentnie to imię przypadło do gustu, a wszyscy od razu zaczęli go tak nazywać. Nie pomogły prośby czy rozkazy Denbata. Rex został przemianowany na Szarika i tak miało już pozostać.
                John spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma trzydzieści, więc z pewnością pierwsze osoby zaczynały schodzić się na śniadanie. I jego żołądek zaczynał powoli dawać oznaki braku pokarmu.
                Przyspieszył trochę, czując w sobie jeszcze dość spore, niewykorzystane dotąd zasoby energii. Musiał się pospieszyć, zwłaszcza, że jeden z napisów umieszczonych na tablicy korkowej w jadalni głosił wyraźnie: „Kto późno wstaje, ten nie dostanie naleśników” .



                Kiedy John dotarł do siedziby X-laws, zastał go niespodziewany widok. Wszyscy członkowie, ubrani w cywilne stroje, zajmowali się sprzątaniem lub odnawianiem… cóż, praktycznie wszystkiego. Pięciu mężczyzn malowało płot, inni czyścili framugi drzwi. Parę osób siedziało nawet na dachu, próbując pozbyć się szarego osadu  dachówek. Wewnątrz, w holu wejściowym, co najmniej dziesięć kobiet szorowało podłogę.
                Denbat przeszedł między mokrymi plamami na palcach, narażając się na nieprzychylne spojrzenia towarzyszek. Szarik podążał tuż za nim. W pewnej chwili omal nie wpadł na niewysokiego chłopaka, który niósł stertę czystych szmat. Wyminął go w ostatnim momencie, prawie wywracając się na śliskiej podłodze. Co tu się działo?
                Próbował wypatrzeć jakieś osoby, znane mu lepiej niż tylko z widzenia, jednak, jak na razie, bezskutecznie. Skierował się w stronę jadalni, skąd unosił się dość dziwny, chemiczny zapach.
                Kiedy wszedł do pomieszczenia, okazało się, że – tak jak pozostałe pokoje w dość sporej rezydencji – przechodzi ono gruntowne sprzątanie. Tylko na niewielkim stoliku leżały jeszcze kromki chleba i kawałki sera oraz szynki. W porównaniu do zwykłych śniadań w X-laws, to zakrawało na wręcz spartańskie warunki.
                Kilkoro członków organizacji, których najwyraźniej jeszcze nie zaprzęgnięto do pracy, siedziało obok i w pośpiechu spożywało swoje śniadanie. Wśród nich Johnowi udało się wypatrzeć George’a, swojego współlokatora. Był to dwudziestoośmioletni Walijczyk o długich, czarnych włosach, zazwyczaj spiętych w kucyk oraz brązowych oczach, będących obiektem pożądania kobiet (a przynajmniej tak wynikało z jego opowieści). Cechowała go dość widoczna próżność, co widać było w jego postawie i sposobie mówienia. Przy każdej okazji chełpił się też swoimi umiejętnościami gry na klarnecie. Do X-laws przystąpił, kiedy Hao zabił jego młodszą siostrzyczkę.
                Zauważając Johna, George podniósł głowę, odrywając się na moment od swojej kanapki. Były żołnierz S.A.S. przywitał się ze wszystkimi i spytał współlokatora:
- Co się tutaj dzieje? Inspekcja sanitarna? – To wydawało mu się jedynym, racjonalnym wyjaśnieniem.
- Nikt tak do końca nie wie – Zamiast Walijczyka, odezwała się siedząca obok niego rudowłosa kobieta. Chyba miała na imię Veronica. – Obudzono nas wszystkich o wpół do siódmej, kazano szybko zjeść i zaczęto wydawać polecenia. Wszyscy sprzątają i odnawiają budynek, ale nikt nie wie, czemu.
- No, może poza Marco – uzupełnił George.
- Ale i tak nikt nie wie, gdzie on jest – dodała Veronica, najwyraźniej niezbyt zadowolona, że jej przerwano.
                John przysiadł się obok nich, licząc na więcej informacji. Szarik położył się przy jego stopach, wyjadając szynkę z kanapki George’a, kiedy ten nie patrzył. Temat rozmowy zszedł na inny tor.
- Jak dla mnie robienie tych porządków jest bez sensu! – narzekała Susan, zaledwie osiemnastolatka, której Hao zabił rodziców. -  Nie wstąpiłam do X-laws, by być sprzątaczką. Chcę zniszczyć Hao. Chcę, by zapłacił za całe zło, jakie wyrządził mojej rodzinie. Chcę, żeby cierpiał, żeby raz na zawsze zniknął z tego świata. – Chociaż Denbat czuł dokładnie to samo, nie mógł uwierzyć, że tak drobna istotka, jaką była dziewczyna, potrafiła czuć w sobie taką żądzę mordu.
- Małymi kroczkami do celu. – Veronica, która nie należała do najszczuplejszych, wyglądała jakby mówiła teraz o spożywaniu swojej kanapki, a nie o planie pozbycia się zła z tego świata. Cóż za przypadek, że w tym momencie wzięła kolejną kanapkę z talerza Susan. Ta nawet nie zareagowała, bo jej uwaga została chwilowo rozproszona przez George’a, który najwyraźniej próbował na niej swoich uroków.
                Szarik wstał i trącił nosem ramię Denbata, jakby chciał przez to powiedzieć „chodźmy stąd”. W duchu żołnierz zgodził się z nim, zdecydowanie woląc opuścić to kółko wzajemnej adoracji.  Skończył szybko swoją porcję, wymamrotał coś o poszukaniu roboty dla siebie i wyszedł.
                Znów poczuł się jak na polu minowym, ostrożnie omijając mokre miejsca pozostawione po czyszczeniu i pastowaniu podłogi. O tyle tylko, że wśród bomb czekałby go najwyżej szybki koniec. Wśród zdenerwowanych, sprzątających członkiń X-laws – prawdziwe tortury.
                Kiedy wreszcie dotarł do swojego celu, jakim były schody na wyższe piętro, wypuścił z ulgą powietrze. Nawet nie wiedział, w którym momencie wstrzymał oddech. Może mijając tę niezwykle cenną chińską wazę? Albo przechodząc nad klęczącą na ziemi, szorującą jakąś dziwną plamę, Irene?
                Na piętrze sytuacja wyglądała nieco inaczej. Tu również krzątało się mnóstwo ludzi, jednak ci zajęci byli przemeblowywaniem niewielkich sypialni. Pod ścianami leżało mnóstwo materaców, łóżek polowych i nierozpakowanych kompletów pościeli. „Czyżby szykował się jakiś wielki nabór?” – zastanawiał się.
                Przechodząc obok swojej sypialni, zauważył jak dwóch mężczyzn ustawia tam dodatkowe, piętrowe łóżko. Denbat zastanawiał się, czy jakimś cudem uda mu się w ogóle wejść do środka, gdyż pokoiki już dla dwóch osób mogły wydawać się ciasne.
                Rozejrzał się, sprawdzając, czy ktoś nie potrzebuje jego pomocy. Zrezygnował z prób dowiedzenia się czegokolwiek. Chciał właśnie podejść do niewysokiej dziewczyny, męczącej się ze stosem prześcieradeł, kiedy ktoś wpadł na jego plecy. Tuż po tym usłyszał odgłosy spadających na ziemię pudełek.
                John odwrócił się i zobaczył Pauli’ego, który rzucił się na ziemię, by pozbierać rozrzucone kartoniki. Szybko przyklęknął, by pomóc przyjacielowi.
- Hej, wiesz może, co się tutaj dzieje? – spytał. Jeżeli Koskinen nie będzie wiedział, to już chyba nikt.
- Domyślam się, że będziemy mieć gości… Ale więcej ci nie powiem, bo nie wiem – odpowiedział niewysoki blondyn, podnosząc ostatnie pudełko.
- Co tam masz? – zainteresował się były żołnierz S.A.S.
- Hmm… W sumie to… sam nie jestem pewien. Szedłem właśnie na śniadanie, kiedy Marco zawołał mnie i kazał dostarczyć to pani Jeanne.
- Sporo tego – stwierdził Denbat. – Pomogę ci z nimi, bo zaraz znowu ci wypadną – zaproponował, a Pauli przyjął jego propozycję z uśmiechem.
                Przeszli razem długim korytarzem, mijając sprzątających członków X-laws. Parę osób z nudów zaczęło nawet sobie podśpiewywać. Niestety, nie okazało się to dobrym pomysłem, gdyż natychmiast zostali uciszeni przez pozostałych, którym najwyraźniej nie w smak były prezentowane piosenki Celine Dion.
                Wreszcie dotarli do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi z krwistoczerwonym logiem organizacji. Niewielu miało okazję wchodzić do apartamentów Żelaznej Damy. Prawdę mówiąc, okazja do zobaczenia tego miejsca była jednym z powodów, dla których John tak szybko zaproponował Pauli’emu pomoc.
                Osoba Jeanne dla większości stanowiła wielką tajemnicę. Chociaż zawsze witała nowych członków X-laws, tak naprawdę nielicznym udało się kiedykolwiek normalnie z nią porozmawiać. Wielu nie miało nawet pojęcia, jak wygląda liderka, gdyż ta nie zawsze pokazywała swą prawdziwą postać.
                Denbat bardzo dobrze pamiętał pierwsze spotkanie z Żelazną Damą. Marco poprowadził go do sali, przez niektórych nazywanej żartobliwie „audiencyjną”, gdzie stało narzędzie tortur, wewnątrz którego znajdowała się przywódczyni. Nakazano mu przyklęknąć i pochylić głowę. W tym momencie odezwała się Jeanne, zupełnie zaskakując Johna swoim delikatnym, wciąż dziecinnym, a zarazem nadzwyczaj dojrzałym, głosem. Powitała go na „drodze sprawiedliwości”, wyrażając zarazem ogromne współczucie dla jego tragedii. Następnie zapewniła, że w pojedynkę nikomu nie uda się pokonać Hao, ale działając razem, jest to możliwe. I że ona zrobi wszystko, by tego dokonać i oczyścić ten świat ze zła, jakim jest Asakura. Z perspektywy czasu mogłoby to brzmieć wręcz niedorzecznie, ale w tamtym momencie Denbat po prostu nie mógł jej nie zaufać. Było w niej coś takiego, że człowiek pragnął wierzyć w każde jej słowo i wypełnić każdą prośbę.
                Po krótkiej chwili milczenia, Jeanne zaczęła cicho śpiewać w dziwnym, nieznanym mu języku. John zamknął oczy, mając wówczas wrażenie, jakby jego ciało stało się niezwykle lekkie, a on sam wzbił się w powietrze. Uczucie to było tak niezwykle przyjemne, że niczym ból poczuł moment, w którym liderka zakończyła swą pieśń.
                „Podnieś wzrok, żołnierzu” – nakazała wówczas. Wykonał polecenie i oniemiał, kiedy tuż przed sobą ujrzał srebrnowłosą dziewczynkę o rubinowych oczach, która uśmiechała się lekko. „Powodzenia w twojej misji, Strażniku Sprawiedliwości” – dodała jeszcze, a następnie wyciągnęła przed siebie dłoń, zamykając oczy. John poczuł lekkie pieczenie na skórze ramienia i odkrył, że pojawił się na nim lśniący złotem symbol organizacji. Dopiero po chwili zmienił on kolor na ciemnoczerwony.
                Taki znak posiadali wszyscy członkowie X-laws, każdy jednak w innym miejscu. Niektórzy w dość widocznym, takim jak wierzch dłoni albo szyja, inni na przykład na plecach (Plotki głosiły, że taki posiadał Marco. John po raz kolejny wolał się nie przekonywać, kto jest źródłem tych informacji.).
                Od tamtego momentu Denbat nie widział już Jeanne twarzą w twarz. Sam nie wiedział, czemu świadomość, że znajdzie się w jej apartamentach, wywoływała w nim wręcz dziecięcą ekscytację. Jakby był fanem mającym wkrótce spotkać się ze swoim idolem.
                Kątem oka zerknął na Pauli’ego. W całej postawie Fina widać było dokładnie te same emocje. Tylko Szarik szedł sobie swobodnie za nimi, nie wykazując większego zainteresowania.
                Gdy tylko weszli do środka, w ich oczy uderzyło niezwykle jasne światło padające z trzech wielkich okien. Pomieszczenie samo w sobie zdawało się jaśnieć, gdyż wszystkie przedmioty w nim, a także ściany i podłoga, były w bieli i złocie. Jedynym kolorowym akcentem były dwa olbrzymie symbole X-laws namalowane na przeciwległych ścianach.  Za nimi znajdowały się drzwi do dalszych pomieszczeń apartamentu. Było to trochę ironią losu, skoro wszyscy członkowie organizacji musieli cisnąć się w maleńkich pokoikach, kiedy tu można by było spokojnie zagrać w piłkę ręczną.
                Stali tak przez chwilę, obserwując komnatę, gdy jedne z drzwi uchyliły się i weszła nimi Jeanne w pięknej, wiktoriańskiej sukni. Ze swoją bladą skórą przypominała w niej porcelanową lalkę. Z początku zdawała się ich nie zauważyć, spoglądając przed siebie zamyślonym wzrokiem.
                Obaj członkowie X-laws przyklęknęli. Nawet Szarik usiadł i ukłonił się, na swój psi sposób.
- Witajcie, moi kochani – zwróciła się do nich łagodnie. – Co was do mnie sprowadza?
                Nastąpiła chwila ciszy, kiedy żaden z młodzieńców nie był w stanie się odezwać. Pierwszy przemógł się Pauli.
- Marco przesyła nas z przesyłką, o pani – powiedział, wyciągając przed siebie ręce, w których trzymał kilka kolorowych pudełek. John zrobił to samo, nieznacznie unosząc wzrok, by zerknąć na przywódczynię.
- Wspaniale. Połóżcie to tam – wskazała ręką na niewielki stolik. – Dziękuję.
                Obaj bez słowa wypełnili polecenie. Tymczasem Szarik wstał i zaciekawiony zbliżył się do dziewczynki. Ta z początku przyglądała mu się spokojnie. Dopiero, gdy pies trącił ją lekko w rękę nosem, uśmiechnęła się i dotknęła go nieśmiało.
                Zupełnie nie przypominała teraz wielkiej liderki. Raczej jedną z tych „małych miss”, które niespełnione mamuśki próbują wystroić w setki falbanek i koronek. Owczarek zdawał się ją polubić, gdyż merdał wesoło ogonem, zadowolony z pieszczot.
                Przyglądając się im przez chwilę, John zaryzykował pytanie:
- O pani, czy moglibyśmy wiedzieć, co takiego się wkrótce wydarzy?
                Jeanne zwróciła spojrzenie w jego stronę, nie przestając głaskać psa.
- Już niedługo stanie się rzecz najwyższej wagi – rzekła swoim melancholijnym tonem. - Choć teraz jeszcze niewidoczna, Gwiazda Przeznaczenia zbliża się do nas z każdym dniem, co oznaczać będzie początek wielkiego Turnieju Szamanów. Wszyscy Strażnicy Sprawiedliwości zbiorą się tu razem, by przeznaczenie mogło wybrać drużynę, która wyruszy, by pomóc mi zdobyć tytuł Królowej Szamanów i na wieki wygnać zło z tego świata.
                Denbat zauważył, jak przyjacielowi zaświeciły się oczy z przejęcia. Sam również zainteresował się jej słowami.
- O pani – powiedział nagle Pauli, wychodząc nieco do przodu i ponownie padając na kolana przez Żelazną Damą. – Pozwól mi iść wraz z tobą i unicestwić Hao Asakurę. Pragnę być przy tobie, gdy nadejdzie jego ostatnia godzina.
                Jeanne uśmiechnęła się smutno.
- Nie ode mnie będzie zależeć wybór, a od woli niebios. Doceniam jednak twój zapał, Pauli Koskinenie. Mogę ci obiecać, że wraz ze wszystkimi tutaj będziesz świadkiem tryumfu sprawiedliwości.
- Dziękuję ci, pani. – Pauli uśmiechnął się lekko i powoli wyprostował. – Nadal jednak będę mieć nadzieję, że znajdę się wśród szczęśliwców mogących ci towarzyszyć i walczyć w twym imieniu.
                Żelazna Dama wyglądała tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz w tym momencie otworzyły się jedne z drzwi tuż pod oknem. Wszedł przez nie Marco, tak samo jak wcześniej Jeanne, z początku nie zauważając gości.
- Najukochańsza pani, czy nabrałaś już sił? Wszystko przygotowane, duchy pomocnicy kończą rysowanie głównego penta… - urwał, zdając sobie sprawę z obecności dwóch członków X-laws. – A ty co tu robisz? – spytał podejrzliwie, spoglądając prosto na Johna. Szarik zawarczał, wyraźnie niezadowolony z tonu, jakiego użył okularnik. Kiedy nie dostał odpowiedzi, zwrócił się do Pauli’ego: – Przecież kazałem ci tylko dostarczyć paczki! Nic nie wspominałem o dobieraniu sobie towarzyszy do tego zadania!
- J-ja tylko… – wyjąkał Pauli, lecz Lasso nie dał mu dokończyć.
- W dodatku akurat on? Z tym kundlem!? Przecież wiesz, że naszej najdroższej pani nie można przeszkadzać…
- Starczy, Marco – przerwała mu Jeanne spokojnym, lecz stanowczym głosem. – Ani Pauli, ani John nie zrobili nic złego. A psy od wieków towarzyszą ludziom, nie znajdziesz serca bardziej wypełnionego wiarą i miłością niż serce psa. – Jakby na potwierdzenie jej słów, Szarik podszedł do Johna i polizał go w dłoń.
- Oczywiście, pani… - zgodził się z nią Marco tonem skarconego nastolatka.
- Odpowiadając na twoje pytanie, Marco… Jeszcze nie zdążyłam się posilić. – To mówiąc, podeszła do stolika, na którym młodzieńcy odłożyli pakunki. Otworzyła jeden z nich, wyciągając ze środka ciastko.
                „Ciastko?” – John z początku nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ich wiecznie cierpiąca liderka w najmniejszym stopniu nie kojarzyłaby mu się ze słodyczami. Pauli musiał mieć podobne myśli, lecz nie zdołał zachować ich dla siebie.
- Ciastko? – spytał prawie bezgłośnie, jednak w ciszy, która nagle nastała w komnacie, jego krótkie pytanie usłyszeli wszyscy. Przywódczyni przestała na moment jeść i odparła swobodnie:
- To również rodzaj tortury. Raz na miesiąc muszę spędzić jeden dzień jedząc tylko i wyłącznie ciastka. Teraz jednak będę musiała was poprosić, byście wyszli. Dziękuję wam raz jeszcze.
                Nie znajdując żadnej odpowiedzi na jej słowa, John i Pauli skłonili się nisko i wraz z Szarikiem opuścili apartamenty Jeanne, odprowadzani podejrzliwym spojrzeniem Marco. Po tym spotkaniu jeszcze przez długi czas ze sobą nie rozmawiali, szybko znajdując sobie nowe zajęcie pośród sprzątających towarzyszy.  Johnowi jednak wciąż siedziały w głowie dziwne słowa okularnika, które, co dziwne, zastanawiały go bardziej niż nietypowe tortury Żelaznej Pani.



                W ciągu następnych tygodni siedziba X-laws zapełniała się coraz bardziej. Najpierw przybyło prawie osiemdziesięciu członków z Phoenix, a parę dni później ponad pięćdziesięciu z Kolonii. W i tak sporej rezydencji zrobiło się naprawdę ciasno, a według słów Marco, to jeszcze nie byli wszyscy.
                John siedział właśnie pod oknem w bibliotece, zmęczony po porannym dyżurze w kuchni, kiedy ujrzał całą kawalkadę śnieżnobiałych samochodów.
- Aha, przyjechali ostatni goście z Los Angeles… - mruknął do siebie. Szarik, siedzący przy jego nogach, nadstawił uszy i oparł się przednimi łapami o parapet, jakby na coś czekał.
                Denbat spojrzał na niego nieco zaskoczony, ale nic nie powiedział, przyglądając się, jak kolejne osoby w białych mundurach wysiadają i idą z bagażami w stronę wejścia. Za pierwszym razem było to jeszcze ciekawe, za trzecim zaczynało stawać się rutyną. A może po prostu John miał takie odczucie przez zmęczenie, które towarzyszyło mu, odkąd wraz z Geogre’m musieli dzielić pokój z trzema chrapiącymi Niemcami. Ciężko było mu się wyspać w tej sytuacji, więc prawie cały czas chodził po siedzibie organizacji jak lunatyk. Nieraz zdarzyło mu się przysnąć, ot choćby podczas posiłku. Co dziwne, w jego głowie często pojawiała się Kanadyjka, która w Montrealu uratowała go przed atakiem popleczników Hao.
                Głośne szczekanie owczarka wyrwało go z lekkiego snu na jawie. Rozejrzał się, przecierając ręką oczy. Przeleciał wzrokiem po członkach X-laws pochodzących z Los Angeles i nagle oniemiał. Z pewnością, gdyby nosił okulary, zdjąłby je teraz i wytarł, dla pewności. Ale przecież miał dobry wzrok. Teoretycznie mogło mu się przewidzieć, ale…
                Szybko wstał i pobiegł w stronę korytarza, słysząc przy tym wiele karcących „ćśś!” od innych ludzi w bibliotece. Nie przejął się tym zbytnio, pragnąc tylko się upewnić. Zbiegł po schodach i wpadł do głównego holu dokładnie w momencie, by zobaczyć wchodzącą do środka postać, która tak go zaskoczyła.
                Wraz z innymi Strażnikami Sprawiedliwości, do Birmingham przybyła Meene Montgomery. 


Witam!
Miałam właściwie opublikować wcześniej, ale wyjazd do Francji trochę pokrzyżował mi szyki... Pochwalę się jednak, że było wspaniale i bardzo, ale to bardzo chciałabym tam wrócić :(

Zacznę od tego, że bardzo dziękuję Wam wszystkim za propozycje imion dla psa <3 Wszystkie ogromnie mi się podobały, ale jednak uległam woli większości... Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni (*mruga do Kasumi, Spokoyoh i anonimka).

Póki pamiętam - a wierzcie mi, zapominam co chwila (spytajcie Kasumi, jeżeli mi nie wierzycie) - mam dwie dość ważne sprawy.

Pierwsza dotyczy tego bloga. Przyznaję bez bicia, poplątałam się w datach. Źle coś obliczyłam i wychodzi, że do Turnieju jeszcze parę ładnych lat, a moi bohaterowie już się do niego szykują. Nie chcę już nic zmieniać w poprzednich rozdziałach, więc ustalam, że jest właśnie czerwiec 2000 roku. Zdaję sobie sprawę, że w oficjalnej wersji SK Gwiazda pojawia się już w styczniu, ale nie chcę czekać roku od wydarzeń w Motrealu, które miały miejsce w lutym. Tak więc bardzo wszystkich przepraszam za pomyłkę.

Druga dotyczy tak samo tego bloga jak i bloga Two Souls Asakura. Otóż, jak to chyba widać, akcja dzieje się przed Turniejem, więc prędzej czy później do niego dojdzie. To oznacza, że wydarzenia z anime będą się tu pojawiać. Nie chcę zmieniać oryginału, ale mam pytanie: wolicie dialogi z wersji z napisami polskimi czy z dubbingu?

Ach, i od razu powiem, że nie będę się w stu procentach wzorować na oryginale, w końcu to fanfiction :) Proszę nie mieć do mnie żalu za niektóre zmiany, które po prostu pozwolą mi lepiej wprowadzić fabułę :D

Dobra, zaraz ten opis będzie dłuższy od rozdziału xD
Kończę i pozdrawiam wszystkich gorąco :*