Żelazna Dama
Jak co dzień,
John rozpoczął swój dzień od intensywnego joggingu. Wsłuchując się tylko w
odgłosy natury i swój oddech, młodzieniec potrafił czasem całkowicie odpłynąć
myślami od rzeczywistości.
Od jego powrotu z
Kanady nie wydarzyło się właściwie nic interesującego. Nie natknęli się na
żadne przydatne informacje o Hao i jedynie uszczuplili liczbę jego wyznawców o
parę kolejnych osób. Niecały tydzień później Marco wyleciał z Birmingham
ponownie, tym razem do Belgii, zabierając kolejną wytypowaną przez siebie parę
członków X-laws. Denbat zaś więcej czasu zaczął spędzać z Paulim oraz – przede
wszystkim – swoim nowym, czworonożnym towarzyszem.
Owczarek nie
odstępował go na krok, spał w nogach jego łóżka, a nawet chodził za nim do
łazienki. Teraz również biegł tuż obok, co jakiś czas przyspieszając i oglądając
się za siebie, jakby chciał namówić żołnierza do intensywniejszego wysiłku.
Jego obecność naprawdę dobrze wpłynęła na byłego członka S.A.S. Zaczął się
częściej uśmiechać, a także zaznajomił się z wieloma osobami, które były bardzo
zaskoczone tym, że Marco zgodził się, by John zatrzymał zwierzaka.
- Hej, Rex! Poczekaj! Nie nadążam! – zawołał młodzieniec, chcąc
zwrócić uwagę pupila, który wybiegł dość daleko przed niego.
Pies zatrzymał
się i usiadł, przekrzywiając głowę i spoglądając na Johna w nieco dziwny
sposób. Gdy Denbat zrównał się z nim, owczarek szczeknął kilka razy, wyraźnie
niezadowolony.
- Rex…
Znowu
szczeknięcie.
- Re…
Pies zawarczał i
nastroszył sierść. John zatrzymał się, lekko zdyszany i spojrzał z góry na
zbuntowanego pupila. Westchnął i przewrócił wzrokiem, dobrze wiedząc, o co
chodzi czworonogowi.
- No dobrze, dobrze. Szarik. Lepiej? – Jego pupil od razu się
rozchmurzył i szczeknął, tym razem z wyraźną satysfakcją.
Żołnierz pokręcił
głową zrezygnowany i ruszył dalej. Jego, coraz rzadsze już, próby, jak zwykle
spełzły na niczym. Uśmiechnął się jednak pod nosem, przypominając sobie, jak
wybierał imię dla psa.
Do momentu
powrotu do Anglii, John cały czas nazywał swojego czworonożnego pupila „kolegą”
albo po prostu pieskiem. Dopiero, kiedy kilka dziewcząt z X-laws zapytało go jak
wabi się zwierzak, uznał, że musi wreszcie wybrać coś stosownego.
Chciał nazwać go
Rex, uważał, że to dobre imię dla owczarka. Kiedy jednak chciał go oficjalnie
przedstawić, pojawili się Robert i Greg (tak naprawdę na imię miał Grzegorz,
ale nikt w bazie nie był w stanie wymówić jego imienia). Byli to dwaj, w danym
momencie nieco pijani, trzydziestolatkowie pochodzący z Polski. Na widok
zwierzaka, niemal jednocześnie wykrzyknęli: „Szarik!”. I od tego się zaczęło.
Psu ewidentnie to imię przypadło do gustu, a wszyscy od razu zaczęli go tak
nazywać. Nie pomogły prośby czy rozkazy Denbata. Rex został przemianowany na
Szarika i tak miało już pozostać.
John spojrzał na
zegarek. Dochodziła siódma trzydzieści, więc z pewnością pierwsze osoby
zaczynały schodzić się na śniadanie. I jego żołądek zaczynał powoli dawać
oznaki braku pokarmu.
Przyspieszył
trochę, czując w sobie jeszcze dość spore, niewykorzystane dotąd zasoby
energii. Musiał się pospieszyć, zwłaszcza, że jeden z napisów umieszczonych na
tablicy korkowej w jadalni głosił wyraźnie: „Kto późno wstaje, ten nie dostanie
naleśników” .
Kiedy John dotarł
do siedziby X-laws, zastał go niespodziewany widok. Wszyscy członkowie, ubrani
w cywilne stroje, zajmowali się sprzątaniem lub odnawianiem… cóż, praktycznie
wszystkiego. Pięciu mężczyzn malowało płot, inni czyścili framugi drzwi. Parę
osób siedziało nawet na dachu, próbując pozbyć się szarego osadu dachówek. Wewnątrz, w holu wejściowym, co
najmniej dziesięć kobiet szorowało podłogę.
Denbat przeszedł
między mokrymi plamami na palcach, narażając się na nieprzychylne spojrzenia
towarzyszek. Szarik podążał tuż za nim. W pewnej chwili omal nie wpadł na
niewysokiego chłopaka, który niósł stertę czystych szmat. Wyminął go w ostatnim
momencie, prawie wywracając się na śliskiej podłodze. Co tu się działo?
Próbował
wypatrzeć jakieś osoby, znane mu lepiej niż tylko z widzenia, jednak, jak na
razie, bezskutecznie. Skierował się w stronę jadalni, skąd unosił się dość
dziwny, chemiczny zapach.
Kiedy wszedł do
pomieszczenia, okazało się, że – tak jak pozostałe pokoje w dość sporej
rezydencji – przechodzi ono gruntowne sprzątanie. Tylko na niewielkim stoliku
leżały jeszcze kromki chleba i kawałki sera oraz szynki. W porównaniu do
zwykłych śniadań w X-laws, to zakrawało na wręcz spartańskie warunki.
Kilkoro członków
organizacji, których najwyraźniej jeszcze nie zaprzęgnięto do pracy, siedziało
obok i w pośpiechu spożywało swoje śniadanie. Wśród nich Johnowi udało się
wypatrzeć George’a, swojego współlokatora. Był to dwudziestoośmioletni
Walijczyk o długich, czarnych włosach, zazwyczaj spiętych w kucyk oraz
brązowych oczach, będących obiektem pożądania kobiet (a przynajmniej tak
wynikało z jego opowieści). Cechowała go dość widoczna próżność, co widać było
w jego postawie i sposobie mówienia. Przy każdej okazji chełpił się też swoimi
umiejętnościami gry na klarnecie. Do X-laws przystąpił, kiedy Hao zabił jego
młodszą siostrzyczkę.
Zauważając Johna,
George podniósł głowę, odrywając się na moment od swojej kanapki. Były żołnierz
S.A.S. przywitał się ze wszystkimi i spytał współlokatora:
- Co się tutaj dzieje? Inspekcja sanitarna? – To wydawało mu się
jedynym, racjonalnym wyjaśnieniem.
- Nikt tak do końca nie wie – Zamiast Walijczyka, odezwała się
siedząca obok niego rudowłosa kobieta. Chyba miała na imię Veronica. – Obudzono
nas wszystkich o wpół do siódmej, kazano szybko zjeść i zaczęto wydawać
polecenia. Wszyscy sprzątają i odnawiają budynek, ale nikt nie wie, czemu.
- No, może poza Marco – uzupełnił George.
- Ale i tak nikt nie wie, gdzie on jest – dodała Veronica,
najwyraźniej niezbyt zadowolona, że jej przerwano.
John przysiadł
się obok nich, licząc na więcej informacji. Szarik położył się przy jego
stopach, wyjadając szynkę z kanapki George’a, kiedy ten nie patrzył. Temat
rozmowy zszedł na inny tor.
- Jak dla mnie robienie tych porządków jest bez sensu! – narzekała
Susan, zaledwie osiemnastolatka, której Hao zabił rodziców. - Nie wstąpiłam do X-laws, by być sprzątaczką.
Chcę zniszczyć Hao. Chcę, by zapłacił za całe zło, jakie wyrządził mojej
rodzinie. Chcę, żeby cierpiał, żeby raz na zawsze zniknął z tego świata. –
Chociaż Denbat czuł dokładnie to samo, nie mógł uwierzyć, że tak drobna
istotka, jaką była dziewczyna, potrafiła czuć w sobie taką żądzę mordu.
- Małymi kroczkami do celu. – Veronica, która nie należała do
najszczuplejszych, wyglądała jakby mówiła teraz o spożywaniu swojej kanapki, a
nie o planie pozbycia się zła z tego świata. Cóż za przypadek, że w tym
momencie wzięła kolejną kanapkę z talerza Susan. Ta nawet nie zareagowała, bo jej uwaga została chwilowo rozproszona przez George’a, który najwyraźniej próbował na niej swoich uroków.
Szarik wstał i
trącił nosem ramię Denbata, jakby chciał przez to powiedzieć „chodźmy stąd”. W
duchu żołnierz zgodził się z nim, zdecydowanie woląc opuścić to kółko wzajemnej
adoracji. Skończył szybko swoją porcję,
wymamrotał coś o poszukaniu roboty dla siebie i wyszedł.
Znów poczuł się
jak na polu minowym, ostrożnie omijając mokre miejsca pozostawione po
czyszczeniu i pastowaniu podłogi. O tyle tylko, że wśród bomb czekałby go
najwyżej szybki koniec. Wśród zdenerwowanych, sprzątających członkiń X-laws –
prawdziwe tortury.
Kiedy wreszcie
dotarł do swojego celu, jakim były schody na wyższe piętro, wypuścił z ulgą
powietrze. Nawet nie wiedział, w którym momencie wstrzymał oddech. Może mijając
tę niezwykle cenną chińską wazę? Albo przechodząc nad klęczącą na ziemi,
szorującą jakąś dziwną plamę, Irene?
Na piętrze
sytuacja wyglądała nieco inaczej. Tu również krzątało się mnóstwo ludzi, jednak
ci zajęci byli przemeblowywaniem niewielkich sypialni. Pod ścianami leżało
mnóstwo materaców, łóżek polowych i nierozpakowanych kompletów pościeli. „Czyżby
szykował się jakiś wielki nabór?” – zastanawiał się.
Przechodząc obok
swojej sypialni, zauważył jak dwóch mężczyzn ustawia tam dodatkowe, piętrowe
łóżko. Denbat zastanawiał się, czy jakimś cudem uda mu się w ogóle wejść do
środka, gdyż pokoiki już dla dwóch osób mogły wydawać się ciasne.
Rozejrzał się,
sprawdzając, czy ktoś nie potrzebuje jego pomocy. Zrezygnował z prób
dowiedzenia się czegokolwiek. Chciał właśnie podejść do niewysokiej dziewczyny,
męczącej się ze stosem prześcieradeł, kiedy ktoś wpadł na jego plecy. Tuż po
tym usłyszał odgłosy spadających na ziemię pudełek.
John odwrócił się
i zobaczył Pauli’ego, który rzucił się na ziemię, by pozbierać rozrzucone
kartoniki. Szybko przyklęknął, by pomóc przyjacielowi.
- Hej, wiesz może, co się tutaj dzieje? – spytał. Jeżeli Koskinen nie
będzie wiedział, to już chyba nikt.
- Domyślam się, że będziemy mieć gości… Ale więcej ci nie powiem, bo
nie wiem – odpowiedział niewysoki blondyn, podnosząc ostatnie pudełko.
- Co tam masz? – zainteresował się były żołnierz S.A.S.
- Hmm… W sumie to… sam nie jestem pewien. Szedłem właśnie na
śniadanie, kiedy Marco zawołał mnie i kazał dostarczyć to pani Jeanne.
- Sporo tego – stwierdził Denbat. – Pomogę ci z nimi, bo zaraz znowu
ci wypadną – zaproponował, a Pauli przyjął jego propozycję z uśmiechem.
Przeszli razem
długim korytarzem, mijając sprzątających członków X-laws. Parę osób z nudów
zaczęło nawet sobie podśpiewywać. Niestety, nie okazało się to dobrym pomysłem,
gdyż natychmiast zostali uciszeni przez pozostałych, którym najwyraźniej nie w
smak były prezentowane piosenki Celine Dion.
Wreszcie dotarli
do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi z krwistoczerwonym logiem organizacji. Niewielu miało
okazję wchodzić do apartamentów Żelaznej Damy. Prawdę mówiąc, okazja do
zobaczenia tego miejsca była jednym z powodów, dla których John tak szybko
zaproponował Pauli’emu pomoc.
Osoba Jeanne dla
większości stanowiła wielką tajemnicę. Chociaż zawsze witała nowych członków
X-laws, tak naprawdę nielicznym udało się kiedykolwiek normalnie z nią
porozmawiać. Wielu nie miało nawet pojęcia, jak wygląda liderka, gdyż ta nie
zawsze pokazywała swą prawdziwą postać.
Denbat bardzo
dobrze pamiętał pierwsze spotkanie z Żelazną Damą. Marco poprowadził go do sali,
przez niektórych nazywanej żartobliwie „audiencyjną”, gdzie stało narzędzie
tortur, wewnątrz którego znajdowała się przywódczyni. Nakazano mu przyklęknąć i
pochylić głowę. W tym momencie odezwała się Jeanne, zupełnie zaskakując Johna
swoim delikatnym, wciąż dziecinnym, a zarazem nadzwyczaj dojrzałym, głosem.
Powitała go na „drodze sprawiedliwości”, wyrażając zarazem ogromne współczucie
dla jego tragedii. Następnie zapewniła, że w pojedynkę nikomu nie uda się
pokonać Hao, ale działając razem, jest to możliwe. I że ona zrobi wszystko, by
tego dokonać i oczyścić ten świat ze zła, jakim jest Asakura. Z perspektywy
czasu mogłoby to brzmieć wręcz niedorzecznie, ale w tamtym momencie Denbat po
prostu nie mógł jej nie zaufać. Było w niej coś takiego, że człowiek pragnął
wierzyć w każde jej słowo i wypełnić każdą prośbę.
Po krótkiej
chwili milczenia, Jeanne zaczęła cicho śpiewać w dziwnym, nieznanym mu języku.
John zamknął oczy, mając wówczas wrażenie, jakby jego ciało stało się niezwykle
lekkie, a on sam wzbił się w powietrze. Uczucie to było tak niezwykle
przyjemne, że niczym ból poczuł moment, w którym liderka zakończyła swą pieśń.
„Podnieś wzrok,
żołnierzu” – nakazała wówczas. Wykonał polecenie i oniemiał, kiedy tuż przed
sobą ujrzał srebrnowłosą dziewczynkę o rubinowych oczach, która uśmiechała się
lekko. „Powodzenia w twojej misji, Strażniku Sprawiedliwości” – dodała jeszcze,
a następnie wyciągnęła przed siebie dłoń, zamykając oczy. John poczuł lekkie
pieczenie na skórze ramienia i odkrył, że pojawił się na nim lśniący złotem
symbol organizacji. Dopiero po chwili zmienił on kolor na ciemnoczerwony.
Taki znak
posiadali wszyscy członkowie X-laws, każdy jednak w innym miejscu. Niektórzy w
dość widocznym, takim jak wierzch dłoni albo szyja, inni na przykład na plecach
(Plotki głosiły, że taki posiadał Marco. John po raz kolejny wolał się nie
przekonywać, kto jest źródłem tych informacji.).
Od tamtego
momentu Denbat nie widział już Jeanne twarzą w twarz. Sam nie wiedział, czemu
świadomość, że znajdzie się w jej apartamentach, wywoływała w nim wręcz
dziecięcą ekscytację. Jakby był fanem mającym wkrótce spotkać się ze swoim
idolem.
Kątem oka zerknął
na Pauli’ego. W całej postawie Fina widać było dokładnie te same emocje. Tylko
Szarik szedł sobie swobodnie za nimi, nie wykazując większego zainteresowania.
Gdy tylko weszli
do środka, w ich oczy uderzyło niezwykle jasne światło padające z trzech
wielkich okien. Pomieszczenie samo w sobie zdawało się jaśnieć, gdyż wszystkie
przedmioty w nim, a także ściany i podłoga, były w bieli i złocie. Jedynym
kolorowym akcentem były dwa olbrzymie symbole X-laws namalowane na
przeciwległych ścianach. Za nimi
znajdowały się drzwi do dalszych pomieszczeń apartamentu. Było to trochę ironią
losu, skoro wszyscy członkowie organizacji musieli cisnąć się w maleńkich
pokoikach, kiedy tu można by było spokojnie zagrać w piłkę ręczną.
Stali tak przez
chwilę, obserwując komnatę, gdy jedne z drzwi uchyliły się i weszła nimi Jeanne
w pięknej, wiktoriańskiej sukni. Ze swoją bladą skórą przypominała w niej
porcelanową lalkę. Z początku zdawała się ich nie zauważyć, spoglądając przed
siebie zamyślonym wzrokiem.
Obaj członkowie
X-laws przyklęknęli. Nawet Szarik usiadł i ukłonił się, na swój psi sposób.
- Witajcie, moi kochani – zwróciła się do nich łagodnie. – Co was do
mnie sprowadza?
Nastąpiła chwila
ciszy, kiedy żaden z młodzieńców nie był w stanie się odezwać. Pierwszy
przemógł się Pauli.
- Marco przesyła nas z przesyłką, o pani – powiedział, wyciągając
przed siebie ręce, w których trzymał kilka kolorowych pudełek. John zrobił to
samo, nieznacznie unosząc wzrok, by zerknąć na przywódczynię.
- Wspaniale. Połóżcie to tam – wskazała ręką na niewielki stolik. –
Dziękuję.
Obaj bez słowa
wypełnili polecenie. Tymczasem Szarik wstał i zaciekawiony zbliżył się do
dziewczynki. Ta z początku przyglądała mu się spokojnie. Dopiero, gdy pies
trącił ją lekko w rękę nosem, uśmiechnęła się i dotknęła go nieśmiało.
Zupełnie nie
przypominała teraz wielkiej liderki. Raczej jedną z tych „małych miss”, które
niespełnione mamuśki próbują wystroić w setki falbanek i koronek. Owczarek
zdawał się ją polubić, gdyż merdał wesoło ogonem, zadowolony z pieszczot.
Przyglądając się
im przez chwilę, John zaryzykował pytanie:
- O pani, czy moglibyśmy wiedzieć, co takiego się wkrótce wydarzy?
Jeanne zwróciła
spojrzenie w jego stronę, nie przestając głaskać psa.
- Już niedługo stanie się rzecz najwyższej wagi – rzekła swoim
melancholijnym tonem. - Choć teraz jeszcze niewidoczna, Gwiazda Przeznaczenia
zbliża się do nas z każdym dniem, co oznaczać będzie początek wielkiego
Turnieju Szamanów. Wszyscy Strażnicy Sprawiedliwości zbiorą się tu razem, by
przeznaczenie mogło wybrać drużynę, która wyruszy, by pomóc mi zdobyć tytuł
Królowej Szamanów i na wieki wygnać zło z tego świata.
Denbat zauważył,
jak przyjacielowi zaświeciły się oczy z przejęcia. Sam również zainteresował
się jej słowami.
- O pani – powiedział nagle Pauli, wychodząc nieco do przodu i
ponownie padając na kolana przez Żelazną Damą. – Pozwól mi iść wraz z tobą i
unicestwić Hao Asakurę. Pragnę być przy tobie, gdy nadejdzie jego ostatnia
godzina.
Jeanne
uśmiechnęła się smutno.
- Nie ode mnie będzie zależeć wybór, a od woli niebios. Doceniam
jednak twój zapał, Pauli Koskinenie. Mogę ci obiecać, że wraz ze wszystkimi
tutaj będziesz świadkiem tryumfu sprawiedliwości.
- Dziękuję ci, pani. – Pauli uśmiechnął się lekko i powoli
wyprostował. – Nadal jednak będę mieć nadzieję, że znajdę się wśród
szczęśliwców mogących ci towarzyszyć i walczyć w twym imieniu.
Żelazna Dama
wyglądała tak, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz w tym momencie
otworzyły się jedne z drzwi tuż pod oknem. Wszedł przez nie Marco, tak samo jak
wcześniej Jeanne, z początku nie zauważając gości.
- Najukochańsza pani, czy nabrałaś już sił? Wszystko przygotowane,
duchy pomocnicy kończą rysowanie głównego penta… - urwał, zdając sobie sprawę z
obecności dwóch członków X-laws. – A ty co tu robisz? – spytał podejrzliwie,
spoglądając prosto na Johna. Szarik zawarczał, wyraźnie niezadowolony z tonu,
jakiego użył okularnik. Kiedy nie dostał odpowiedzi, zwrócił się do Pauli’ego: –
Przecież kazałem ci tylko dostarczyć paczki! Nic nie wspominałem o dobieraniu
sobie towarzyszy do tego zadania!
- J-ja tylko… – wyjąkał Pauli, lecz Lasso nie dał mu dokończyć.
- W dodatku akurat on? Z tym kundlem!? Przecież wiesz, że naszej
najdroższej pani nie można przeszkadzać…
- Starczy, Marco – przerwała mu Jeanne spokojnym, lecz stanowczym
głosem. – Ani Pauli, ani John nie zrobili nic złego. A psy od wieków towarzyszą
ludziom, nie znajdziesz serca bardziej wypełnionego wiarą i miłością niż serce
psa. – Jakby na potwierdzenie jej słów, Szarik podszedł do Johna i polizał go w
dłoń.
- Oczywiście, pani… - zgodził się z nią Marco tonem skarconego
nastolatka.
- Odpowiadając na twoje pytanie, Marco… Jeszcze nie zdążyłam się
posilić. – To mówiąc, podeszła do stolika, na którym młodzieńcy odłożyli
pakunki. Otworzyła jeden z nich, wyciągając ze środka ciastko.
„Ciastko?” – John
z początku nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ich wiecznie cierpiąca liderka w
najmniejszym stopniu nie kojarzyłaby mu się ze słodyczami. Pauli musiał mieć
podobne myśli, lecz nie zdołał zachować ich dla siebie.
- Ciastko? – spytał prawie bezgłośnie, jednak w ciszy, która nagle
nastała w komnacie, jego krótkie pytanie usłyszeli wszyscy. Przywódczyni
przestała na moment jeść i odparła swobodnie:
- To również rodzaj tortury. Raz na miesiąc muszę spędzić jeden dzień
jedząc tylko i wyłącznie ciastka. Teraz jednak będę musiała was poprosić,
byście wyszli. Dziękuję wam raz jeszcze.
Nie znajdując
żadnej odpowiedzi na jej słowa, John i Pauli skłonili się nisko i wraz z
Szarikiem opuścili apartamenty Jeanne, odprowadzani podejrzliwym spojrzeniem
Marco. Po tym spotkaniu jeszcze przez długi czas ze sobą nie rozmawiali, szybko
znajdując sobie nowe zajęcie pośród sprzątających towarzyszy. Johnowi jednak wciąż siedziały w głowie dziwne
słowa okularnika, które, co dziwne, zastanawiały go bardziej niż nietypowe
tortury Żelaznej Pani.
W ciągu
następnych tygodni siedziba X-laws zapełniała się coraz bardziej. Najpierw
przybyło prawie osiemdziesięciu członków z Phoenix, a parę dni później ponad
pięćdziesięciu z Kolonii. W i tak sporej rezydencji zrobiło się naprawdę
ciasno, a według słów Marco, to jeszcze nie byli wszyscy.
John siedział
właśnie pod oknem w bibliotece, zmęczony po porannym dyżurze w kuchni, kiedy
ujrzał całą kawalkadę śnieżnobiałych samochodów.
- Aha, przyjechali ostatni goście z Los Angeles… - mruknął do siebie.
Szarik, siedzący przy jego nogach, nadstawił uszy i oparł się przednimi łapami
o parapet, jakby na coś czekał.
Denbat spojrzał
na niego nieco zaskoczony, ale nic nie powiedział, przyglądając się, jak
kolejne osoby w białych mundurach wysiadają i idą z bagażami w stronę wejścia.
Za pierwszym razem było to jeszcze ciekawe, za trzecim zaczynało stawać się
rutyną. A może po prostu John miał takie odczucie przez zmęczenie, które
towarzyszyło mu, odkąd wraz z Geogre’m musieli dzielić pokój z trzema
chrapiącymi Niemcami. Ciężko było mu się wyspać w tej sytuacji, więc prawie
cały czas chodził po siedzibie organizacji jak lunatyk. Nieraz zdarzyło mu się
przysnąć, ot choćby podczas posiłku. Co dziwne, w jego głowie często pojawiała
się Kanadyjka, która w Montrealu uratowała go przed atakiem popleczników Hao.
Głośne szczekanie
owczarka wyrwało go z lekkiego snu na jawie. Rozejrzał się, przecierając ręką
oczy. Przeleciał wzrokiem po członkach X-laws pochodzących z Los Angeles i
nagle oniemiał. Z pewnością, gdyby nosił okulary, zdjąłby je teraz i wytarł,
dla pewności. Ale przecież miał dobry wzrok. Teoretycznie mogło mu się
przewidzieć, ale…
Szybko wstał i
pobiegł w stronę korytarza, słysząc przy tym wiele karcących „ćśś!” od innych
ludzi w bibliotece. Nie przejął się tym zbytnio, pragnąc tylko się upewnić.
Zbiegł po schodach i wpadł do głównego holu dokładnie w momencie, by zobaczyć
wchodzącą do środka postać, która tak go zaskoczyła.
Wraz z innymi
Strażnikami Sprawiedliwości, do Birmingham przybyła Meene Montgomery.
Witam!
Miałam właściwie opublikować wcześniej, ale wyjazd do Francji trochę pokrzyżował mi szyki... Pochwalę się jednak, że było wspaniale i bardzo, ale to bardzo chciałabym tam wrócić :(
Zacznę od tego, że bardzo dziękuję Wam wszystkim za propozycje imion dla psa <3 Wszystkie ogromnie mi się podobały, ale jednak uległam woli większości... Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni (*mruga do Kasumi, Spokoyoh i anonimka).
Póki pamiętam - a wierzcie mi, zapominam co chwila (spytajcie Kasumi, jeżeli mi nie wierzycie) - mam dwie dość ważne sprawy.
Pierwsza dotyczy tego bloga. Przyznaję bez bicia, poplątałam się w datach. Źle coś obliczyłam i wychodzi, że do Turnieju jeszcze parę ładnych lat, a moi bohaterowie już się do niego szykują. Nie chcę już nic zmieniać w poprzednich rozdziałach, więc ustalam, że jest właśnie czerwiec 2000 roku. Zdaję sobie sprawę, że w oficjalnej wersji SK Gwiazda pojawia się już w styczniu, ale nie chcę czekać roku od wydarzeń w Motrealu, które miały miejsce w lutym. Tak więc bardzo wszystkich przepraszam za pomyłkę.
Druga dotyczy tak samo tego bloga jak i bloga Two Souls Asakura. Otóż, jak to chyba widać, akcja dzieje się przed Turniejem, więc prędzej czy później do niego dojdzie. To oznacza, że wydarzenia z anime będą się tu pojawiać. Nie chcę zmieniać oryginału, ale mam pytanie: wolicie dialogi z wersji z napisami polskimi czy z dubbingu?
Ach, i od razu powiem, że nie będę się w stu procentach wzorować na oryginale, w końcu to fanfiction :) Proszę nie mieć do mnie żalu za niektóre zmiany, które po prostu pozwolą mi lepiej wprowadzić fabułę :D
Dobra, zaraz ten opis będzie dłuższy od rozdziału xD
Kończę i pozdrawiam wszystkich gorąco :*